O poszukiwaniu odwagi i własnej drogi.

20:53

"Przesilenie daj się we znaki, zaliczam spadek formy, samopoczucie kuleje, w głowie kołaczą się myśli. Wydawało mi się, że ugryzłam w jakimś stopniu plan na najbliższe miesiące i nagle jakby grunt mi się zawalił i straciłam wiarę w to, że będzie ok.


Czas mi przelatuje przez palce - dopiero co świętowaliśmy drugie urodziny Poli, a za chwilę minie miesiąc od tego dnia. Ja w międzyczasie też stałam się rok starsza. I choć jestem w wieku, w którym te lata jeszcze nie przerażają - to dla mnie kolejny przyczynek do rozmyślań nad sobą i swoimi planami..."

.......
To jest fragment wpisu sprzed chyba miesiąca. Nigdy nieopublikowanego oczywiście. Nie jestem w stanie zliczyć ile było tych nieopublikowanych, ale w przeciągu ostatniego roku - wierzcie mi - wiele.
Blogowanie w pewnym momencie stało się dla mnie powodem wielu frustracji. Ciążyło mi niemiłosiernie, żadnej przyjemności w tym już nie potrafiłam znaleźć.
Z drugiej strony- wciąż nie byłam w stanie pożegnać się, zamknąć ten rozdział i nigdy więcej tu nie zaglądać.
Nie obiecam wam dzisiaj, że wracam do blogowania - bo sama tej pewności nie mam.  Ale przyszedł czas rozliczenia się z samą sobą - przed wami.


Jestem typową kurą domową, paniusią na utrzymaniu mężusia, beneficjentką programu 500 +.  Tak zupełnie z własnego wyboru. Nie dlatego, że jestem leniem, nie dlatego, że brak mi ambicji, nie dlatego, że nie mam perspektyw (?).
Głównie chyba dlatego, że się boję. Dom, to mój azyl. Mój bufor bezpieczeństwa, w którym to ja dyktuję warunki. To miejsce, w którym nikt mnie nie ocenia - może za wyjątkiem rodziny. Perspektywa opuszczenia go - sprawia, że czuję się zagubiona i przerażona. Mało kto wie, że rok temu, gdy nasz budżet ledwo się dopinał, a ja stanęłam przed wizją konieczności pójścia do pracy - pierwszą rozmowę kwalifikacyjną przeryczałam w łóżku ze strachu pójścia na nią.
Jestem asekurantką. Unikam trudnych i wymagających sytuacji. Boję się porażki, nie potrafię znieść krytyki, nie radzę sobie ocenianiem mojej osoby przez innych ludzi. Blogowanie było dla mnie krokiem milowym ku otworzeniu się na innych, chwilowo dodało też trochę odwagi, ale z drugiej strony  mimo wszystko pozwalało mi  schować się w cieniu ( dzieci), poza tym umówmy się - to miejsce pewnej kreacji ( znów ja ustalałam zasady). Wycofałam się jednak, gdy stało się ono dla mnie większym wyzwaniem i wymagało większego zaangażowania, niż to, które byłam w stanie podjąć.
Nie są to cechy, godne podziwu,  ale nie o podziw przecież mi chodzi. Wręcz przeciwnie - zbytni podziw, sprawiłby, że jedno słowo krytyki spowodowałoby, że chciałabym zapaść się pod ziemię.

Nie wiem skąd ludzie znajdują w sobie odwagę, nie wiem skąd biorą pewność siebie i prą do przodu z podniesioną głową ( ja zazwyczaj patrzę pod nogi i unikam wzroku innych). Nie wiem skąd biorą pewność, że ich działania są słuszne, że to co robią ma sens. Nie wiem, dlaczego nie boją się  opinii innych, i że coś pójdzie im nie tak. Zazdroszczę im tej odwagi  i trwam w tym moim wiecznym lęku. Obserwuję ludzi dookoła, którzy mimo wszystko wciąż idą do przodu, choćby małymi kroczkami, osiągają założone cele, mają plan i w pełni go realizują. Ja natomiast tkwię w miejscu, w tym domu, w którym "siedzę z własnego wyboru" -duszę się.
Przecież - mam dwie ręce - całkiem sprawne - powtarzam to ostatnio sobie jak mantrę. Mam głowę pełną pomysłów, mam głowę pełną marzeń i wizji. W tych wizjach jest sens, jest cel, jest pasja i chęć tworzenia, znalezienie swojej "rzeczy", odskoczni od bycia tą kurą domową. A mimo wszystko we mnie wciąż blokada i ten paraliżujący strach.
Jeszcze nie wiem, gdzie jest ta odwaga - ale...

Wierzę też, że to całe blogowanie po coś było i  że nawet jeśli już nie tak żywe - otworzyło przede mną pewne nowe drzwi.
Nie wierzę w przypadki, wierzę za to w to, że  ludzie, których spotykamy po coś są. Nie ważne, czy ich obecność niesie ze sobą coś tu i teraz, czy są tylko pośrednikami pomiędzy jednym etapem,  a drugim.  Nie znalazłam jeszcze tej odwagi, nie wyzbyłam się moich mało popularnych cech- znalazłam za to osobę, a raczej to Ona kiedyś znalazła mnie. Osobę, która z całym sercem i zaangażowaniem i chyba wiarą we mnie, popycha mnie do działania.  Bez której pewnie i tego wpisu by nie było,  bez której prawdopodobnie tkwiłam bym wciąż w niebycie. Nie wiem jeszcze na ile jej odwagi starczy dla nas dwóch - wiem jednak, że mając takie wsparcie jestem już pół kroku do przodu. 
Jeszcze ręce mi się trzęsą na myśli, że miałabym napisać coś oficjalnie, że faktycznie nadejdzie ten dzień, w którym moje wizje, marzenia zostaną zrealizowane, że podpiszę się pod czymś imieniem i nazwiskiem i już odwrotu nie będzie. Wystawię się na opinię publiczną, falę krytyki, a może i wielkie rozczarowanie.  To jeszcze nie dziś. Ale tym nużącym wstępem chciałam sobie i wam oznajmić, że najwyższy czas się przełamać, bo jeśli tego nie zrobię, to będę tak tkwić, pełna frustracji i wewnętrznego rozdarcia. Trochę też smutku - ale cóż poradzę, że smutną duszę mam?

Więc mam nadzieję, że już niedługo - odważę się wprowadzić Was w więcej szczegółów i przedstawię wam to co kiełkowało w mojej głowie od niemalże tego samego czasu, gdy zaczęłam blogować - a to już prawie 4,5 roku. 
Pewnie będę prosiła o wsparcie i wyrozumiałość i pomoc w znalezieniu odwagi do stawiania kolejnych kroków, bo przecież i wy przyczyniliście się do tego, że jestem w miejscu, w którym jestem teraz, z otwartymi drzwiami, które czekają, bym tylko przekroczyła ich próg...






You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję, że jesteś