Być sobą.
23:41
Przez długi czas miałam "parcie" na udowadnianie. Na udowadnianie innym, że dam radę, że potrafię, że wszystko będzie w porządku.
Wydawało mi się, że wszyscy dookoła ode mnie tego wymagają i pewnie w wielu przypadkach nie myliłam się.
Gdy zaszłam w ciążę, chciałam udowodnić, że to nic nie zmienia, że skończę studia, że mimo terminu porodu wypadającego na sam początek sesji letniej - to podołam.
Pierwsze pytanie jakie padło z ust mojej mamy, gdy dowiedziała się, że jestem w ciąży to - a co ze studiami. I wielkie moje zaskoczenie, bo co niby miało być? JA nie widziałam żadnych przeszkód. Ona widziała. Widziała świat, który wali mi się pod nogami, usypujący się grunt, kamienie spadające na głowę i koniec mojej przyszłości. Jakbym w jednej chwili straciła szansę na jakiekolwiek "przyszłościowe" życie.
Więc targałam te dziewięć miesięcy na plecach ciężar konieczności udowodnienia, że sobie poradzę. Nie tylko jej. Ale też innym, bliskim mniej lub bardziej, obcym znajomym, którzy gdzieś tam spoglądali na mój profil zza ekranu monitora, zerkali na ulicy, plotkowali za plecami. Choć nie znałam ich myśli, choć prawdopodobnie guzik ich to obchodziło, czułam, że muszę im udowodnić, że to nic nie zmienia, że damy sobie radę.
Daliśmy, ale to znów nic nie zmieniło.
Gdy Lea przyszła na świat, chciałam, żeby wszyscy widzieli we mnie perfekcyjną matkę, żonę, Panią Domu. Chciałam im znów udowodnić, że daję radę. Nic się nie zmieniło przecież.
Musiałam udowodnić, że jestem tą samą, a zarazem inną osobą.
Nie pisnęłam słowa jaka jestem nieszczęśliwa. Jak bardzo żałuję, jak jest mi źle. Nie powiedziałam nikomu, że trwało to prawie rok od jej narodzin, że wszystko dookoła było pozorną sielanką.
Gra pozorów byleby wszystkich zadowolić, byleby nie zawieść, nie dać się złapać na niedyspozycji, na jakimś błędzie.
Bo przecież nic się nie zmieniło.
Wymagałam od siebie bycia kobietą, bycia przyjaciółką, bycia w pełni zaangażowaną.
Nie chciałam mówić o niej, bo próbowałam sobie wmówić, że nikt nie chce tego słuchać, że nie powinnam gadać o pieluchach, bo przecież nikogo to nie interesuje. Więc zaciskałam zęby, choć tysiąc pięćset rzeczy związanych z Leą cisnęło mi się na usta.
Chciałam wszystkim udowodnić, że nie muszę gadać tylko o tym, że moje życie wcale się nie zmieniło, że możemy rozmawiać o wszystkim o czym dawniej rozmawiałyśmy.
Dlatego milczałam. Nie miałam nic do powiedzenia. W moim życiu nic więcej się nie działo.
Zapomniałam wtedy tylko, że to zupełnie nie o to chodzi. Zmieniło przecież się wiele.
Ja się zmieniłam.
Zapomniałam, że nie muszę nikomu niczego już udowadniać, że mam prawo do niedyspozycji, do bycia zmęczoną, do zwyczajnego "niechcemisię", że mam prawo do przemeblowania moich priorytetów.
Mam prawo do - Nie chce mi się do Ciebie dzisiaj napisać, bo mam ochotę leżeć do góry brzuchem, albo układać wierzę z klocków.
Napiszę jutro, albo w sobotę. A jeśli Ci się chce, to napisz.
Zadaj pytanie. Prawdziwe. Chciej wiedzieć i widzieć - zamiast "co tam?".
Odpiszę, jeśli nie w ciągu 30 sekund, to za trzy godziny. Mało prawdopodobne, że za rok. A nawet jeśli, a Ty wciągu tego roku też nie napiszesz. To jaki w tym sens?
Wszystko się zmienia, sęk w tym, aby iść wraz z tymi zmianami, dostosować się, być elastycznym i otwartym na te zmiany. Potrzebujemy zmian.
Wiecie kto się zmienia najbardziej? Ona. I nikt jej nie zabrania i nie wymaga, aby zawsze była taka sama.
40 komentarze
ja mam w sobie wieczne poczucie obowiązku. Nawet jak jestem w towarzystwie i zapada cisza to tylko ja poczuwam się do obowiązku by tę cisze zapełnić słowami. Staram się z tym walczyć, ale chyba nie umiem... no ale postaram się odpocząć, tak jak i Ty postanowiłaś :)
OdpowiedzUsuńniewiele jest takich postów na blogach... nie wiele jest takich słów co się połyka wielkimi haustami jak powietrze przed nurkowaniem. Nie wiele miejsc tak bliskich... choć się nie znamy. Nie wiele jest miejsc, które tak mi na strunach rozciągniętych gdzieś między ściśniętym żołądkiem a gorącą głową zagrają. Nie wiele, ale tu jest jedno z nich.
OdpowiedzUsuńJeśli pozwolisz, zapisuję ten post offline a jego fragmenty w notesie.
i dziękuję za te słowa.
Zapis gdzie chcesz i ile chcesz. I nie daj się.
UsuńTakie prawdziwe to co napisałaś, że aż sobie cytat spisałam.
OdpowiedzUsuńDziękuje Ci za ten post sama czułam bardzo podobnie... że muszę,
a guzik prawda bo nie musimy nic.
Nie dziękuj. :*
UsuńTeż tak miałam ze studiami ... broniłam się w 8 miesiącu ciąży i obroniłam na 5 chociaż nikt mi taryfy ulgowej nie dał, rodzice też byli przerażeni na początku jak sobie poradzę :) A z tym obowiązkiem skakania nad każdym to też racja mój to już jak w niebie życie tylko a kawka ? a ciastko ? A obiadek ? On już chyba sam tego nie może słuchać ;) Też dałam na luz i jak ktoś mi wypomina że siedzę na laptopie zamiast sprzątać jak mała śpi to ma przesrane bo już potrafię bronić swojego kawałka podłogi :)
OdpowiedzUsuńrozumiem, choć nie mam tak w ogóle. choć czasem chciałabym, bo to by mnie zmotywowało, a tak to nic nikomu nie udowadniam, a sobie mi się nie chce jakoś ;) taki kop by mi się przydał. jestem no jakby to nazwać - olewatorem ;) najlepsze rozwiązaniem byłby mix obu postaw :) ale nie ma tak dobrze :/ :P
OdpowiedzUsuńSobie jesteśmy, proszę Cię! Chyba mamy ten sam typ osobowości. Też by mi się czasem przydało i napisałam o tym właśnie poniżej :)
Usuńhaha rzeczywiście :D czytałam i dokładnie feel the same :D
UsuńNapiszę inaczej, przepraszam, bo pewnie nie to chciałabyś usłyszeć, ale pomyślałam o jednym- w ogóle nie miałam takich dylematów. Może trochę dlatego, że "w moim roczniku/otoczeniu" ciąża i dziecko są już jak najbardziej spodziewane, że od jakiegoś czasu byliśmy już po ślubie, po studiach, zawodowo względny spokój (choć nie nazwałabym tego stabilizacją). Dla każdej osoby z mojego otoczenia to było normalne, że jestem w ciąży, że zmieniłam się, że rozmawia się ze mną o porodach, o dzieciach. I z innej strony, może też dlatego, że nigdy nie udowadniałam nic nikomu, nie dawałam siebie w 1000%, tyle razy nawaliłam, zapomniałam, nie odpisałam... że chyba dla każdego byłoby to oczywiste, że dalej taka jestem- nie zmieniłam się w tej kwestii, choć akurat to wyszłoby mi na dobre i pracuję nad sobą w tej sprawie.
OdpowiedzUsuńAle mimo, że mnie to nie spotkało, że od razu zrozumiałam zmiany w sobie, rozumiem, co Ty musiałaś czuć i cieszę się, że to wszystko napisałaś, bo to znaczy, że akceptujesz siebie i stajesz się szczęśliwa, a to, że "nic nie musisz", to chyba najfajniejszy rodzaj asertywności : )
Masz całkowitą rację co do tego, że to wszystko kwestia wieku. Dziś rodziłam w wieku, który uważany jest za "młody", choć jeszcze kilka/ kilkanaście lat temu rodzenie dzieci w tym wieku było normą.
UsuńOsoby, które mnie otaczają natomiast są dalekie od posiadania dziecka.. i tym trudniej jest im zrozumieć.
czułam taka presje przy pierwszym dziecku...przy drugim włączył się totalny olewator...nic nie muszę,byle dzieci były zdrowe najedzone szczęśliwe i mądre....nic już nie muszę nikomu udowadniać ale znam uczucie presji.....
OdpowiedzUsuńpiękny tekst!
OdpowiedzUsuńpodpisuję się:)
Najważniejsze, że to zrozumiałaś. Na pewno bez presji, która jak widać sama sobie pozwoliłaś narzucić, będzie dużo łatwiej :) Pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńczytając mam wrażenie,że to przez te wszystkie osoby chciałaś na siłę pokazać,że po narodzinach Lei nic się nie zmieni...przewidziano Tobie przyszłość ale czy po tym wszystkim usłyszałaś z ust np mamy,że się myliła że dałaś radę?bo chyba takie słowa uznania były by miłe dla Ciebie?
OdpowiedzUsuńPamiętaj nikt nie jest idealny i nie musimy na siłę innych uszczęśliwiać najważniejsze abyśmy my sami tak się czuli! :*
Co drugi dzień słyszę jaką wyrodną matką jestem, jaka jestem niemądra i że wszystko ( w odniesieniu do L.) robię źle. Więc nie, nie usłyszałam - dałaś/ dajesz radę. Cieszymy się, że udało Ci się skończyć studia bez poślizgu, że obroniłaś się na 5. Że wszyscy dajecie radę.
UsuńNie wiem czy oczekuję takich słów, dziś bardziej oczekuję "świętego spokoju" i odcięcia się od krytycznego patrzenia na każdy mój krok.
Chyba podeślę Twój post wszystkim tym moim znajomy, którzy mnie nie rozumieją. Szukają wielkiego usprawiedliwienia na mój nieodebrany telefon czy mail nieodpisany a ja po prostu bawiłam się z córką, karmiłam, odpoczywałam i robiłam milion rzeczy dla nas małych-ważnych.
OdpowiedzUsuńLubię, że jesteś ♥
nieodebrany telefon, skąd ja to znam :) obraziła się na to przez mnie dobra prawie przyjaciółka i dziś nie mamy kontaktu... a ja po prostu nie miałam siły, ochoty, go odbierać wtedy...
UsuńPodsyłaj, może pojmą. :) Ja czekam na moment kiedy sami staną się rodzicami, kiedy doświadczą tego, kiedy ich świat się zmieni. I liczę, że zrozumieją, że to wszystko to wcale nie w złej wierze. Tylko, że to jednak wygląda inaczej.
UsuńLubię, że obie jesteście !:)
U mnie było tak samo :D , obraziła się na mnie przyjaciółka z którą nie miałam czasu porozmawiać przez telefon, bo zajęta byłam milionem rzeczy, notabene koleżanka która niedawno była w podobnej sytuacji i ja potrafiłam to wówczas zrozumieć... cała sytuacja uświadomiła mi wiele i dziś widujemy się b. rzadko, może to i lepiej
UsuńŚwietny tekst! Tak jakbym czytała o sobie... Też na początku chciałam wszystkim udowodnić, że nic się nie stało, że sama dam ze wszystkim radę, że wszystko jest ok. A tak nie było i nie jest. Parcie na zadowalanie wszystkich dookoła i zapominanie o swoich potrzebach minęło bezpowrotnie, masz rację - chcesz zadzwoń, napisz, zapytaj, a ja jak będę miała tylko chwilę i siłę to się odezwę, ale nie oczekuj, że będzie to już zaraz natychmiast. Wielu znajomych tego nie zrozumiało i zniknęło, dziś wiem, że nie warci byli mojego czasu i zaangażowania. Nie musimy być ideałem, najważniejsze, że dobrze nam z samym sobą! :)
OdpowiedzUsuńJa nigdy nikogo nie skreślam i pozostawiam otwartą furtkę. Ważne, żeby byli przy nas Ci najbliżsi, którzy będę bez względu na wszystko.:)
UsuńAch jak dobrze przeczytać taki post. Kochane mamy my nic nie musimy :) szkoda tylko że tracimy na zrozumienie tego tyle czasu.
OdpowiedzUsuńJa również cieszę się, że w porę zrozumiałam, że nie muszę .
OdpowiedzUsuńgrunt to zaakceptować siebie i dla siebie dążyć do doskonałości :)
OdpowiedzUsuńDoskonałości - ale w zgodzie ze sobą, nie na pokaz dla innych. :) Ja sobie myślę, że skoro mój obecny mąż był ze mną przed i jest wciąż i wszystko między nami ma się dobrze,a nawet lepiej, to jednak nie jest tak źle. :) (?)
UsuńMyśle, ze miałybyśmy sobie dużo do powiedzenia przy dobrej kawie :) Nie chodzi tylko o ten wpis, ale kilka innych Twoich które składają się w znajomą mi całość... Tylko ja już kilka ładnych lat temu to przepracowałam, choć trauma pewnych sytuacji wraca, czy tego chcesz czy nie... to ciągła walka o siebie, a im odważniej bierzesz byka za rogi tym jest łatwiej :*
OdpowiedzUsuńOby Twoje ostatnie słowa sprawdziły się! Jeszcze wiele przede mną, ale im częściej mówię nie i nie poddaję się, tym jest mi lepiej samej ze sobą i mogę spokojnie układać sobie to co mam teraz - z myślą "na przyszłość".
UsuńOj, dzięki za ten wpis. Ostatnio mam cały czas takie kombo w głowie, że powinnam, że muszę, że inni oczekują. Potrzeba dystansu, naprawdę.
OdpowiedzUsuńTen dystans i jego przyjście bądź nie jest bez wątpienia uwarunkowany tym jacy ludzie są dookoła. Czy odróżniają wsparcie i pomoc od wchodzenia z buciorami w przestrzeń jaką bardziej lub mniej odważnie próbujemy sobie zbudować. Trudny temat.
OdpowiedzUsuńTrudny, ale konieczny do przepracowania, choćby samemu z sobą. :)
UsuńJa miałam podobnie. Nikt w sumie ode mnie nic nie wymagał...ale ja próbowałam wszystkim wkoło udowadniać że jest IDEALNIE:P
OdpowiedzUsuńoj skąd ja to znam- gdy powiedziałam mamie, że jestem w ciąży powiedziała i co przerwiesz studia , nie dasz rady?? Guzik prawda- dałam radę studia skończyłam, jeździłam z Poznania do Bydgoszczy na uczelnię, z młodym pod pachę...ciężko było, chciałam udowodnić wszystkim dookoła, że mogę, że muszę.... A teraz pełen chillaut - nic nie muszę, może mi się nie chcieć i często mi się nie chce.
OdpowiedzUsuńJa przez ponad pół roku jeszcze się nie nauczyłam, że nie ma co planować "co zrobię jak Młody będzie spał", bo albo nie śpi, albo nie śpi na tyle długo, żebym zdążyła zrealizować wszystkie pomysły. No i ostatecznie na koniec dnia chodzę zła i sfrustrowana, że nic nie zrobiłam. Ale żeby nie było - ciągle walczę z tą przypadłością :-)
OdpowiedzUsuńA wiesz, ja nadal w trybie "nie chcę zmienić się w panią domu", tylko że u mnie to nie wychodzi z potrzeby bycia najlepszą, ale z przeświadczenia, że dziecko potrzebuje szczęśliwych rodziców. I jeśli życie rodziców zamieni się w koszmar zycia wyłącznie wśród kup i pieluch, to się z pewnościa odbije na dziecku w przyszłości. Dlatego od początku szukam kompromisów, szukam swojego miejsca w nowej roli, staram się każdą wolną chwilę przeznaczać na egoistyczne przyjemności i jest mi z tym dobrze. Może zaniedbuję dziecko podrzucając je babci i wujkowi, ale nie wygląda ono na bardzo nieszczęśliwe, gdy wracam z tygodnia w górach.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jestem za szukaniem wsparcia u innych i przyznawanie się do tego, że wcale nie jest cudownie, że cudownie bywa, ale najczęściej jest niesłychanie trudno i nawet najmniejsza pomoc jest mile widziana.
U mnie było inaczej nie musiałam nikomu nic udowadniać, bo studia skończone, sytuacja zawodowa w miarę ustabilizowana, w związku od wielu lat... wiec podchodziłam do wszystkiego z dystansem, po za tym jednym przypadkiem który opisałam wcześniej nie miałam problemów w otoczeniu, bo każdy miał to za sobą :D
OdpowiedzUsuńMimo że mnie to ominęło rozumiem, co musiałaś czuć i cieszę się, że akceptujesz siebie i Stajesz się z dnia na dzień szczęśliwsza :D
Właśnie dlatego warto mieć drugie dziecko, żeby odpuścić sobie i temu pierwszemu :) Jak obserwuje moje koleżanki "świeżo upieczone mamy" to włos mi się na głowie jeży, ale wiem, że ja byłam taka sama... niestety wszystkiego musimy się uczyć na własnej skórze. (A prawdziwi przyjaciele nawet po 2 latach odbiorą telefon - wiem, bo sprawdziłam).
OdpowiedzUsuńA mi się wydaje, że im bardziej chce coś komuś udowodnić, tym gorzej to wszystko wychodzi...
OdpowiedzUsuńPrzy pierwszym dziecku byłam kompletnie zielona i wpatrzona w to, co inni powiedzą. Przy drugim sama byłam zaskoczona swoją pewnością siebie i tym, ze daje rade. Potrafię powiedzieć 'stop!'
Mysle, ze zmiany i nastawienie do wszystkiego potrzebuja czasu i naszej pracy nad soba.
Jednak dobre slowo od mamy...no potrzebne jest nawet teraz. Jego brak, albo jakas uwaga mimo wszystko bola. Tego sie jeszcze musze nauczyc;) W glowie umiem na to zareagowac.
Racja, nic nie musimy.
OdpowiedzUsuńsuper tekst tak sobie go przeczytałam , dla mnie jak dzieci się pojawiły na świecie to wszystko się zmieniło , tylko one są ważne , wszystko pod nie jest ustawione , plan dnia jedzenie , wolny czas jak spędzamy , wakacje, urządzanie domu wszystko .... wcześniej o tym w ogóle nie myślałam jak będzie i co się zmienić ..... ale teksty , że coś obie źle to ja też czasem słysze nie martw się kochana to my za te małe szkraby odpowiadamy, my je kochamy i cały ich świat to rodzice i w nas są wpatrzeni jak w obrazek i to z nas biora przykład .... i tylko to jest ważne ... jak dzieci troszkę podrastają to na szczęście jest większy oddech od tych pieluszek, kaszek, katarków ... większe wyzwania, dzieci rosną sama radość a my mamy czas na spełnianie się i zawodowe i na większą aktywność poza domem .... ty na pewno jesteś super mamą a dzień na nic nierobienie czy leżenie pod kocem tez nam się należy ... :) ja to mówię że mam to robocik nie do zajechania ale czasem ma gorszy dzień i potrzebuje zresetowania:) trzymaj się kochana /agatarn
OdpowiedzUsuńDziękuję, że jesteś